Tworzy przepiękne i wyjątkowe akwarelowe ilustracje. Z Magdą, autorką bloga Rudoróż, rozmawiam o jej ukochanej technice malowania, o początkach jej bloga, inspiracjach, brush letteringu i... o blokadzie twórczej.
Ania: Kojarzę Twojego bloga za czasów Food Illustration. Teraz piszesz pod nazwą Rudoróż. Skąd tak charakterystyczne nazwy, a przede wszystkim – jak to się stało, że zaczęłaś malować jedzenie?
Rudoróż: Ta pierwsza, „Food Illustration” była nazwą powstającej ilustrowanej książki kucharskiej, którą zawsze chciałam mieć i którą zaczęłam sama robić. Najpierw w szkicowniku, potem już online. A skąd się wziął Rudoróż? To akurat zabawna historia. Dawno, dawno temu bardzo lubiłam jeździć autostopem. Zaczęłam tak podróżować, kiedy mieszkałam w Hiszpanii podczas Erasmusa, a potem po powrocie do Polski wielokrotnie zdarzało mi się odwiedzać Andaluzję w ten sposób. Trzy lata temu zrobiłam sobie taką wycieczkę do Andaluzji, ale zahaczając wcześniej o Paryż. I spędzając tam dość malowniczy tydzień, włócząc się z aparatem po pięknym mieście, przypadkiem poznałam polskiego [sic!] artystkę, który mieszkał tam już kilkanaście lat. Przez kilka dni przegadaliśmy ładne kilkanaście godzin, wypaliliśmy setki papierosów, popijając hektolitrami kawy. I to właśnie on nazwał mnie Rudoróżem (bo ja naprawdę lubię kolor różowy, i miałam wtedy jakieś różowe bluzeczki czy sukienki, nie pamiętam dokładnie). Ten twór słowny tak bardzo mi się spodobał, że zaczęłam go używać na Facebooku. I tak już zostało. Wśród osób, które mnie znają, jest rozpoznawalny, i charakterystyczny. Na tyle, że postanowiłam tak właśnie nazwać swoją stronę. Zwłaszcza, że w ciągu roku tematyka mi się rozrosła, i „Food Illustration” już troszkę nie pasowało.
„Czasami nawet nieświadomie możemy popaść niemalże w kopiowanie kogoś, a to nie jest rozwojowe. Lepiej poszukiwać samemu, stylu, tematyki, kolorystyki. Próbować, eksperymentować, nie bać się, że papier się zniszczy. Jak nam nie wyjdzie, to zobaczymy to my i co najwyżej kosz na śmieci”
A malowanie jedzenia skąd się wzięło ? Raz, że jak wspomniałam chciałam mieć własną książkę kucharską, z przepisami które lubię i do których mogę wracać, a że dla mnie książka kucharska bez obrazków nie ma racji bytu - postanowiłam je sobie namalować. Ot tak, po prostu. Potem wpadłam na pomysł, że mogłabym się dzielić z Internetem takimi pomysłami, bo o ile jeszcze na zagranicznych blogach ilustracje kulinarne widywałam dość często, tak w polskiej blogosferze takiej tematyki było jak na lekarstwo.
A dwa... jedzenie jest po prostu ładne. Jestem wegetarianką, zachwycam się kolorami, fakturami, i malowanie takich rzeczy sprawiało (i dalej mi sprawia) ogromną frajdę.
A: Skąd najczęściej czerpiesz inspiracje do tworzenia? Zdarzyła Ci się kiedyś tzw. „blokada twórcza” – jeśli tak, to jak udało Ci się ją pokonać?
R: Skąd czerpię inspirację? Zewsząd. Czasem z Pinteresta, czasem scrolluję zdjęcia i się na nie gapię bezmyślnie, żeby pomyśleć – o, to teraz namaluję to i to. Nie umiem wskazać jednego źródła. Najczęściej staram się unikać oglądania prac innych ilustratorów, żeby za bardzo się na nich nie wzorować. Czasami nawet nieświadomie możemy popaść niemalże w kopiowanie kogoś, a to nie jest rozwojowe. Lepiej poszukiwać samemu, stylu, tematyki, kolorystyki. Próbować, eksperymentować, nie bać się, że papier się zniszczy. Jak nam nie wyjdzie, to zobaczymy to my i co najwyżej kosz na śmieci.
A jeśli chodzi o „blokadę twórczą”, to chyba każdy ma taki czas, że ma chęci i pustkę w głowie. Stoimy przed pełną lodówka i nie wiemy na co mamy ochotę. Mamy pustą kartkę, wszystkie potrzebne kolory farb i mnóstwo czasu i zero pomysłu, co chcielibyśmy namalować. Chyba w każdej dziedzinie tak jest.
Wydaje mi się, że najlepszym antidotum na wszelkie blokady jest po prostu zacząć. I kontynuować przez jakiś czas, nawet jak nie chce wyjść. Kiedyś w jakimś chyba podcaście o nawykach ludzi kreatywnych autor przekonywał, że nie ma czegoś takiego jak brak weny. Ze trzeba po prostu działać, godząc się z faktem że czasami coś , co tworzymy nie jest wielką sztuką, ale to jest jak najbardziej w porządku. Bo mamy punkt wyjścia, bo możemy poprawić, bo widzimy, gdzie robimy błąd. Bo w ten sposób idziemy do przodu.
U mnie najczęściej brak nowych rzeczy – w tym wypadku postów, obrazków czy ogólnego odzewu wynika po prostu z braku czasu. Każdy namalowany obrazek, który publikuję na Facebooku czy na blogu, to około dwóch godzin malowania, czekanie na schnięcie, potem skanowanie, czyszczenie w programie graficznym. Łącznie trochę czasu się zbiera. Więc jeśli mam pół godziny, to zazwyczaj nawet się na to nie zabieram, a pracując na etacie, będąc żoną, chcąc uczyć się, czytać, biegać i inne takie, czasami trudno wygospodarować czas na radosną twórczość. Ale nie narzekam, uwielbiam i moje miejsce w sieci i możliwości, które mi ono daje.
ilustracje by Rudoróż
A: Jak zaczęło się Twoje zamiłowane do akwareli?
R: Zaczęło się od tego, że nie umiałam nimi malować. Serio. Miałam pudełko akwarelek, które dostałam strasznie dawno temu od chrzestnej i ono leżało i leżało, czekając na lepsze czasu. W szkole fotograficznej zaczęłam malować w ogóle, więc po akrylach, całkiem sama w domu zaczęłam eksperymentować z akwarelami. Na początku pamiętam, że się na nie obraziłam. Nie miałam pojęcia jak „oni wszyscy” uzyskują taką ładną przejrzystość kolorów, taką delikatność, białe miejsca – ja początkowo malowałam to wszystko biała farbą, jak najbardziej kryjącą. Pierwsze koszmary lądowały w koszu, jeden po drugim. Przegrzebałam internet w poszukiwaniu książek i tutoriali, kopiowałam czyjeś obrazki, próbując zrozumieć w jaki sposób został uzyskany taki a nie inny efekt. Dopiero po dłuższym czasie zaczęły mi wychodzić prace z których byłam w miarę zadowolona. Ale poświęciłam akwarelom kupę czasu i kupę przekleństw ;).
Dziś to moje ulubione farby (zaraz po nim mam akryle), są dla mnie totalnie intuicyjne, już nie muszę myśleć, jak uzyskać taki a nie inny efekt. Choć przyznam, ze czasami mnie zaskakują. I na plus i na minus. Ale chyba za to je lubię najbardziej. I za to, że relatywnie szybko schną – w przeciwieństwie do farb akrylowych czy, a może zwłaszcza olejnych ;).
A: Ostatnio próbujesz też swoich sił w brush letteringiem. Na czym on polega i jak zacząć?
R: Brush lettering, to bardzo popularne ostatnio malowanie liter, rodzaj nowoczesnej kaligrafii. . Najczęściej pisakami pędzelkowymi (czyli z taką dość miękką, szeroką końcówką), często też po prostu pędzlem i farbami – akwarelami. Mnie zainteresował, bo… po prostu - strasznie mi się spodobał. Wydawało mi się to bardzo łatwe, dopóki nie spróbowałam ;). Kobitki, które można podglądać na amerykańskim Instagramie wywijają tymi pędzlami, tworząc cudowne napisy, z zawijasami w kilka sekund, ale kiedy przyszło mi je powtórzyć – zaczęły się schody. Brush lettering uczy cierpliwości, do siebie, do swoich błędów, do narzędzi, którymi się pracuje. Nie wystarczy mieć pisaki, trzeba wiedzieć jak mocno naciskać, jak uzyskać cienką bądź gruba linię, jak go prowadzić, żeby kształt litery był taki, jakiego chcemy.
![]()
A jak zacząć ? Zaopatrzyć się w pisak – ze dwa, trzy kolory – ja na razie mam dwa pisaki, ale po wypłacie mam nadzieje uzupełnię zapasy, wziąć sobie biała kartkę, nawet taką z drukarki i po prostu spróbować kopiować czyjeś napisy. Albo lepiej – skorzystać z szablonów do ćwiczeń, które możemy znaleźć na stronach osób zajmujących się brush letteringiem na serio. W
poście o moich początkach pisałam o kilku miejscach, warto je odwiedzić, jeśli jesteśmy zainteresowani. I ćwiczyć. Ćwiczyć, ćwiczyć, nie poddawać się. Mnie do tej pory nie wychodzi tak ładnie jak bym chciała, choć widzę progres.
A: A jakie masz rady dla osób, które są początkujące w malowaniu akwarelami? Znasz jakieś triki, które mogą ułatwić pracę na początku akwarelowej przygody?
R: Pierwsza rada byłaby taka, żeby się bać, tylko próbować i eksperymentować. Nie bać się, że nie wyjdzie, że nie panujemy nad medium, że nam się papier zniszczy, kolor wyjdzie w kolorze brązowym, mimo, ze nie mieszaliśmy za dużo, etc. Po prostu oswoić się z farbami. O tym, w co się zaopatrzyć a co nie jest konieczne napisałam
krótki poradnik. Myślę, że zawarłam tu wszelkie informacje, które mogą przydać się początkującym. Jeśli chodzi o podstawowe triki, to tutaj jest o nich
tekst.
Tak naprawdę z akwarelami jest tak, że trzeba do nich trochę cierpliwości, bo trzeba się nauczyć z nimi obchodzić. Nie są kryjące jak farby plakatowe. Lubią blaknąć po wyschnięciu, lubią się rozlewać... Ale kiedy je już opanujemy, sprawiają ogromną ilość frajdy.
Jak zacząć ? Po prostu zacząć ;).